czwartek, 28 stycznia 2016

Zachód Słońca

Czasem, kiedy odpoczywam po ciężkim dniu pracy, myślę o zachodach słońca. Według astronomii jest to moment, w którym górna część tarczy słonecznej przekracza horyzont. Malarze widzą w nim inspirację. Poeci określają zachody słońca metaforą. Podróżnicy zachwycają się pięknym widokiem. Niektórzy tworzą o nim piosenki. Gdy jego świadkami są dzieci, przeważnie mówią: "Patrz! Bozia pomalowała niebo." Jeszcze inni w ogóle go nie zauważają, przechodzą obojętnie, nawet nie zerkając na horyzont.
Nie mam pojęcia, czy zachody słońca są smutne. Nie wiem też, czy wolno się uśmiechać, kiedy się w nie wpatrujemy. Podobno kończą jeden dzień i są początkiem nocy. Tak, w końcu to logiczne: po zachodzie słońca nastaje ciemność, a potem wstaje nowy dzień. To wydaje się być proste. Koniec. Noc. Świt. Tylko... czy nie jest przypadkiem tak, że wieczór skąpany zachodem słońca sprawia, że nasze chęci, marzenia chcą być doskonalsze? Odczuwamy silne pragnienie życia zupełnie tak, jakby miało się zaraz skończyć. Wierzymy. Pragniemy. Myślimy. Potem nadchodzi najgorszy moment. Chwila, kiedy wypełnia nas puste przeczucie niespełnienia prowadzące na manowce moralności...
Osobiście uwielbiam zachody słońca. Lubię moment, w którym coś musi się skończyć, żeby drugie miało prawo bytu. Może to dziwne, ale gdybym musiała wybrać coś, co jest najpiękniejsze w życiu, wybrałabym widok zachodzącego słońca.





                                                                                                   ~Medeline